wtorek, 26 sierpnia 2008

Statystyka

Uwaga: poniższy tekst jest tylko teoretycznym rozważaniem na temat pewnych zjawisk. Nie odnosi się do rzeczywistości a jedynie prezentuje stanowisko "co by było gdyby".
Zwolennicy spiskowej teorii dziejów będą zadowoleni.

Są kłamstwa i wielkie kłamstwa. I jest statystyka

Stare przysłowie studenckie


Przy każdej okazji, kiedy w rządzie zaczyna się robić ciekawie, bombardowani jesteśmy wszelkiej maści danymi statystycznymi. A to tej partii spadło, a to tej poprawiły się notowanie. A to ludzie co raz bardziej lubią braci Kaczyński, a to Tuska. Zacząłem się zastanawiać po co nas o tym informują. Odpowiedź jest bardzo prosta. Mamy w Polsce ogromną rzeszę wyborców niezdecydowanych. Takich co pójdą zagłosować na tego, co im każą. Ot, taka subtelna propozycja: skoro jego poparcie rośnie, to znaczy że robi dobrze. Skoro robi dobrze, można na niego głosować.

Jak to można wykorzystać do manipulacji? Manipulować można w wielu miejscach: od ankieterów aż do wyników publikowanych w mediach. Taki numer przeszedłby tylko raz. W końcu ktoś by się kapnął, wygadał i poleciałby głowy. Możliwie, że dosłownie.
Jeżeli GUS czy inny CBOS publikuje dane, to już nie da się ich zmienić. Więc tu machlojki odpadają. Fakt, ktoś na wysokim szczeblu mógłby podmienić je przed publikacją. Ale wcześniej czy później ktoś by coś dziwnego zauważył. Możliwie, że ankieterzy. Jak dzwonisz do 1000 osób a potem wyniki statystycznie są zgoła inne to musi coś być nie tak. Zgadza się - nawet za 10 razem mogłoby to nie być dziwne. Zawsze można to zwalić na statystyczną niedokładność.
Mogliby sami ankieterzy naciągać wyniki. Ale to by zbyt szybko wyszło. Żeby zmienić cokolwiek trzeba by współudziału kilkunastu/kilkudziesięciu z nich. Zawsze któryś by się wygadał.

Idąc tym tokiem rozumowania wpadłem na proste i genialne rozwiązanie. Przecież ankieterzy nie muszą poprawiać wyników w papierach. Wystarczy, że będą dzwonić do odpowiednich ludzi. W lewej ręce numery do zwolenników prawicy, w prawej ręce lewicy. Dzwonimy do 900 prawicowców i 1000 lewicowców. Część na pewno zmieniła swoją orientację polityczną. Dzięki temu lewica zanotuje jedynie drobny wzrost poparcia a nie gwałtowny wzrost. Całość nie wyda się dziwna. Skoro lewica wpadła na fajny pomysł, media mówią że to fajny pomysł, ludzie będą na nich głosować bo to fajny pomysł to i jak zagłosują.

Tak też by szybko wyszło. Któryś z ankieterów by się wygadał - nie ma takiej możliwości aby sprawa nie wyciekła. Ale oczywiście ankieterzy nie muszą o niczym wiedzieć. Przecież ręcznie nie wybierają numerów. Wciska przycisk "następne połączenie" a komputer wybiera odpowiednią osobę. O całej sprawie wie tylko programista który napisał system wybierania numerów i osoba która go opłaciła. Być może jest to jedna i ta sama osoba. Szalony programista który bawi się całym narodem, modyfikując wyniki sondaży. Właściwie nie wyniki. Modyfikuje tylko dane pierwotne tych wyników. Same wyniki są jak najbardziej autentyczne.

W teorię szalonego programisty ciężko mi uwierzyć. Ale w jakiegoś narwane polityka i łasego na kasę, ale trzymającego język za zębami programistę już tak. Dwie osoby, jedno API, trochę ankieterów i 35 milionów Polaków którzy zatańczą jak im statystyka każe.

Genialne.


środa, 20 sierpnia 2008

Amerykańce

Uwaga: wpis został opatrzony dużą ilością ironii, cynizmu, oksymoronów i innych mądrych słów. Nie należy go traktować dosłownie. Wpis ten wyraża pewien światopogląd piszącego i nie powinien być czytany przez osoby które dopiero kształtują swoją przynależność polityczną. Zostaliście ostrzeżeni.

Amerykanie są narodem dziwaków. Dwieście pięćdziesiąt milionów palantów mówiących językiem w którym nawet nie ma słowa palant.

Jeremy Clarcson

Nie, żebym miał coś przeciwko jakiemuś konkretnemu Amerykaninowi. Nie podszedłbym do Johna Smitha i nie powiedział, że jest palantem. Nie podszedłbym do Georga "dabilju" Busha i nie powiedziałbym mu prosto w twarz, że jest palantem*. Chodź pewnie znaleźliby się tacy, co by twierdzili iż powinienem.
Mamy Amerykanów i Amerykańców. Powiedzieć Amerykanowi, że jest Amerykańcem, to jak nazwać Anglika Angolem, Chińczyka Skośnookim, Francuza Żabojadem czy Polaka Polaczkiem. Są naturalnie pewne różnice. Polaczek to osobnik w wieku podstawówkowym, metr trzydzieści wzrostu, który nagrał się w Fifę albo innego PESa i szpanuje teraz na boisku. Jako, że krzyczy najgłośniej z wszystkich to gra w ataku, chodź nie potrafi dobrze kopnąć piłki. W międzyczasie w domu chodzi jego wypasiony komputer za 4000zł, w tle odpalona neostrada i jakiś bocik co za niego gra w Tibie. Po powrocie do domu, gdy mama woła na kolację, wścieka się, bo:
a)Ktoś lepiej grał od niego na boisku
b)Włączył mu się wygaszacz ekranu co wyłączyło bota, w rezultacie stracił swój plejt set
c)Ma lagi na łączu 12mb/s i obwinia każdego kogo może, ale nie wie, że jego wypasiony komputer jest jednym z centrów rozsyłania spamu na świecie.
Gdyby polaczek był kobietom (dziewczyną...dziewczynką? czemu one muszą tak wszystko utrudniać?) byłby pokemonem.

Amerykaniec to inna sprawa. Typowy Amerykaniec zbliża się do trzydziestki i ma lekką nadwagę. Popija Big Maca wodą mineralną, żeby nie utyć. Jeżeli je na mieście, to w swoim zdezelowanym samochodzie, żłopiącym 22 litry etyliny na setkę. I nie przejmuje się tym, bo benzyna jest u nich jakiś gazylion razy tańsza od wody. I jest biały. Czary może być Amerykaninem, Afroamerykaninem, Czarnuchem albo po prostu Czarnym. Ale na pewno nie Amerykańcem.
Amerykańce są tym, na czym świat stał od ostatniej wojny. Typowy przykład konsumenta który prędzej czy później kupi wszystko co reklamują. Chodź korzysta z zdobyczy techniki, to wiedzę o świecie jako-takim ma zerową. Byle było co nalać do samochodu.
Nie mam nic przeciwko komuś konkretnemu. Gdybym znał osobiście jakiegoś Amerykanina, pewnie zostałby moim przyjacielem. Ale jeżeli upchniesz ich kilkudziesięciu na kilometrze kwadratowym zaczną im przychodzić głupie pomysły. Na początek ustanowią legalny rząd federalny (u nich wszystko jest federalne), a potem podzielą ten kilometr kwadratowy na stany, a te na hrabstwa. Szybko zaczną się dusić ekonomicznie, bo własne fabryki produkują za dużo i za drogo, nie mogą w nieskończoność przyjmować produktów "made in china", bo to powoduje odpływ gotówki. Nie przyjmą też produktów z Europy, chodź są lepsze (i droższe). Wtedy jeden z nich wpada na pomysł, że rozwiązaniem wszystkiego jest wojna. No to zaczynają się tłuc między sobą. Najlepiej wschód z zachodem, żeby łatwiej było wyznaczać granicę frontu. Po linii prostej. Po skosie na tym ich kilometrze kwadratowym byłoby za trudno, front byłby za długi. Nie to co my Europejczycy, jak mamy front, to w trzydziestu różnych miejscach. W Ameryce kwadratowej wszystko musi być pod ołówek.
Po jakimś czasie przepychanek któryś z Amerykańców wpada na kolejny genialny pomysł. Po co się bić między sobą. Lepiej połączyć siły i bić się z innymi, najlepiej na ich terenie, bo naszego szkoda trochę. Trzeba tylko znaleźć jakiś pretekst, na przykład niewolnictwo, terroryzm, pogwałcenie praw człowieka itp nieistotne sprawy które będą dobrze wyglądać na kratach historii.

Oto dlaczego nie lubię Amerykańców. W wszystko muszą się mieszać. W Unie Europejską muszą się mieszać, w Gruzję muszą się mieszać, w Afganistan i Irak musieli się wmieszać. A razem z nimi musi się mieszać cały świat. Zdecydowanie brakuje im umiejętności negocjacji i pokojowego rozwiązywania spraw. Zupełnie jak Rosja.
Amerykańce w wszystko by się mieszali, chodź nie potrafią tego robić. Co z tego, że mają najpotężniejszą armię świata, jak w momencie kiedy podbili Irak nie wiedzieli co dalej z tym fantem zrobić. No podbili...i co teraz z nim zrobią? Nie włączą go jako 51 stanu. Nie oddadzą też władzy Irakijczykom, bo za 5 lat sytuacja wróci do stanu wyjściowego. Irakijczycy, a jak się zastanowić to Arabowie, Chińczyki i Słowianie, są niereformowalni.

Są naturalnie też inne powody. Jeden z nich wiąże się z powyższym. Amerykańce są jedynym krajem na świecie w którym prawnie zalegalizowany przestępczość zorganizowaną. Nazywa się to "US Army". Chłopaki są tak wielką siłą, że są zdolni nie tylko przekręcić podatników na okrągły gazylion baksów rocznie, ale też podbić inny, praktycznie dowolny kraj na świecie. US Army to jedyna grupa przestępcza która ma broń atomową do zabawy, przedstawicieli w ichnim senacie i komórkę w prawie każdym mieście. Jak się zastanowić, to i w prawie każdym państwie. Wkrótce także w Polsce.

Pierwsze słowa cytatu brzmią "Amerykanie są narodem dziwaków". "Dziwnym narodem" a nie "narodem dziwaków" - tak powinno być jeżeli chodzi o mnie. Ciężko też ich nazwać narodem. Narodem są Skandynawowie o pięknej tradycji wypraw wikingów. Tradycji łupienia, grabienia, gwałcenia i plądrowania. Anglicy są narodem o pięknej tradycji bycia łupionym, grabionym, gwałconym i plądrowanym przez wikingów, ale w końcu się zebrali i stworzy imperium, które przetrwało dłużej niż wskazywałby na to zdrowy rozsądek. Francuzi się wspaniałym narodem, który nigdy nie wygrał żadnej wojny i dzięki temu utrzymał swoje granice mniej/więcej nienaruszonym stanie przez wieki. Niemcy są dumnym i wspaniałym narodem, który łupił, rabował, gwałcił i plądrował Polaków kiedy tylko mógł. No i nie zapominajmy o nas samych. Wspaniałym narodzie Polaków, który fakt faktem dawał się złupić, zgrabić, zgwałcić i splądrować każdemu z sąsiadów a najczęściej samym sobie, ale kiedy już wytrzeźwieli spuszczali niezłe manto każdemu kto się nawinął.

Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę jakoś tak pod koniec XV** wieku. Gdybym miał być szczery, to za naród można ich uznać od 1776*** roku, od podpisania deklaracji niepodległości.
Policzmy: mamy 2008 rok, czyli obchodzili 232 rocznicę. Rozumiecie? Naród Amerykański, jako taki, ma 232 lata. A co robili Wikingowie gdy mieli 232 lata? Co robili Francuzi, Polacy, Mongołowie kiedy byli w podobnym wieku? Teraz rozumiecie? Czyżby czekał nas kolejny Napoleon, tyle że w wydaniu Amerykańskim?

Ameryńce to jedyny naród, w którym stężenie prawników przekracza 10 na kilometr kwadratowy. Oznacza to, że w omawianych wcześniej Stanach Zjednoczonych Ameryki Kwadratowej jakieś 20% obywateli jest prawnikami.
Mają tam lekarzy, grabarzy i prawników. Kolejność nie jest przypadkowa. Pozwać się o wszystko i wszędzie. Że podłoga była śliska, że nie było zakazu wkładania kota do pralki, że opatentowałem dzwonek do drzwi i wszyscy muszą mi teraz płacić za leasingowanie patentu. Ludzi składających takie pozwy(oraz patenty) powinno się odizolować od reszty społeczeństwa. Sądowy zakaz korzystania z telefonów, poczty i internetu? Zakaz zbliżania się do innych ludzi na bliżej niż wynosi zasięg słyszalności? Przy okazji powinno się objąć tym prawników którzy reprezentują tych ludzi w sądzie oraz urzędasów przyjmujących takie wnioski do rozpatrzenia.
W wszystkich przypadkach: za głupotę. Jednym z moich marzeń jest, aby głupota stała się bolesna. Może nie zlikwidowałoby to problemu, ale przynajmniej jakaś kara by była. Ktoś bardzo mądry powiedział, że "Głupota, po wodorze, jest najbardziej rozpowszechnioną rzeczą w wszechświecie"****
Nieoficjalny slogan prawniczy w Ameryce brzmi "szukaj wielkiej korporacji a potem sytuacji gdzie można by z niej wydoić kilka milionów". Bierzmy dowolnego fastfooda, szukamy milion naiwniaków którzy przytyli od jedzenia. Nieważne, czy jedli tam więcej niż raz. Wystarczy że powąchali frytki i musieli wydać na cudowne kuracje odchudzające, żona ich rzuciła albo ich życie z tego powodu się w jakikolwiek pogorszyło. Teraz wystarczy wytoczyć proces na okrągły miliard baksów. Milion naiwniaków podzieli się 900 milionami dolców, a 30 prawników zainkasuje w sumie 100 milionów baksów do podziału. Proste i genialne.

Amerykanie są jakimiś maniakami prawa. Prawa własności(i komunizm się u nich nie przyjmie, o to można być spokojnym), prawa autorskiego, prawa do pierdzenia w stołek i prawa do wtykania nosa w nie swoje interesy. To ostatnie widać wspaniale w grach cRPG made in USA.
-Może pomóc szanownej pani?
-To nie twoja sprawa młodzieńcze/krasnoludzie/elfie/orku
-Ależ nalegam/Na Durina, pomogę ci/Ashar'lo/Khraaaak orag!
-Nie nie, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy
//Po godzinie uganiania się za bandytami, wyrżnięciu wszystkich i odzyskania zrabowanego pierścienia dziadka, wartego 2 złote monety
-Ale nie trzeba było...wybacz, że nie przyjęłam twojej pomocy, byłam taka zrozpaczona. Proszę, przyjmij ten magiczny miecz. Był przekazywany w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Tobie bardziej się przyda.

Tyle, że Amerykańce nie zastanawiają się co będzie dalej. Taka zorganizowana grupa bandytów raczej z rzadka atakuje wieśniaków. Zajmuje się poborcami podatkowymi i innymi im podobnymi. Sami lepiej dbają o bezpieczeństwo (w końcu dlaczego ktoś miałby im podbierać pracę) niż wojsko i policja. Po jej rozbiciu, kiedy samotny bohater wyruszy spotkać swoje przeznaczenie w paszczy smoka, wioska będzie miała straszne kłopoty. Zaraz znajdzie się kilkunastu wyrzutków, co sądzi iż woli żyć z pracy innych. O zgrozo, mogą się też pojawić poborcy podatkowi. Zanim opryszki się zorganizują przeciw wspólnemu wrogowi, każdy będzie łupił każdego, a dla wioski nadejdą ciężkie czasy.
Kobietka nie chciała pomocy bohatera, więc pewnie miała coś więcej niż pajęczynę między uszami. Powinna sprzedać ten miecz jakiemuś magowi za grube tysiące i zainwestować. Wykupić grunty orne, nająć parobków a grupę bandytów przekonać, że lepiej im będzie jako osobistym ochroniarzom wielkiego folwarku niż dalej włóczyć się po drogach. Przywódcy takich band zgodnie z utartymi kanonami są skrzywdzonymi w dzieciństwie, ale twardymi i przystojnymi kawalerami. Świetna parta dla nowej pani magnat. Że nie szlachcic? Ona też nie mości panna, zresztą szlachectwo jest przereklamowane.
A co z szlachetnym bohaterem-Amerykańcem? Dać beczkę wina, poczekać aż się spije i wywieść daleko.

Spory offtopic się zrobił. Ale to chyba prezentuje różnicę w mentalności mojej i Amerykańców. Oczywiście to nie koniec.

Tak jak stężenie prawników przekracza wszelkie normy(serio, powinno być jakieś prawo ograniczające to zjawisko) tak też stężenie ekologów i ogólnie pojmowanych "zielonych" zbliża się do punktu krytycznego. Ameryka jest chyba jedynym krajem tak medialnie walczących zanieczyszczeniem a w praktyce jednym z największych trucicieli. Zresztą, sami "zieloni" to jedna wielka pomyłka ewolucji. Może wyginą, ale to temat na osobny felieton.

Ciekawym przykładem jest system wyborów prezydenckich, którego nawet oni nie rozumieją. Albo ta walka o demokrację, wolność słowa, prawa człowieka, prawa do prywatności....dobrze, ale nie w Ameryce. To bardzo ważny temat, cały świat powinien to respektować, ale Amerykańce są do tego niewiele bliżej niż Rosja czy Chiny.

I na tym koniec żalów. Żeby nie było, następnym razem będę się czepiał Unii Europejskiej. Znaczy, jak najdzie mnie ochota na dłuższy felieton.


*Nawet nie wiem jaki jest amerykański odpowiednik tego słowa.
**Nie jestem dobry z historii.
***Ale tu specjalnie sprawdziłem
****Na trzecim miejscu jest myśliwiec typu TIE.

wtorek, 19 sierpnia 2008

Domek

Slythia prosiła, Slythia ma ;)
Mój piękny, Tibijski domek, kupiony za 180000gp. Ihmo warto było.

Posted by Picasa

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Leczenie anoreksji metodą Dwimenora

Ostatnio kupiłem sobie 19' panoramiczny telewizor. Niby nic nadzwyczajnego, ale....

W polskiej telewizji obraz nadawany jest przede wszystkim w formacie 4:3. Na panoramicznym telewizorze obija się to w ciekawy sposób: przy normalnym wyświetlaniu obrazu wszyscy ludzie są nieco pogrubiani.

Jaki mój pomysł? Kupić anorektyczce panoramę za 800zł i dać jej do oglądania Modę na sukces*. Naogląda się grubych ludzi, zobaczy, że wszyscy są grubi i sama przestanie myśleć że jest z gruba. Genialne, prawda? A jakie oszczędności. Hospitalizowanie dziewczyny w skrajnym stadium choroby kosztuje pewnie parę kafli miesięcznie. A tu za 800zł mamy rozwiązanie.

*Gdzieś po torrentach krąży plik z 2000 pierwszych odcinków. 12 Tb. Ktoś ma odpowiedni dysk? ^.^

niedziela, 10 sierpnia 2008

Składanie kabiny prysznicowej

Według instrukcji, jest to proste: potrzebujesz trzech ludzi, z których przynajmniej jeden ma trzy ręce. Przyda się też pomieszczenie wysokie na 5.2 metra. Naturalnie składać można i pod gołym niebem. I zarezerwuj sobie przynajmniej tydzień.
To tak pół żartem pół serio. Instrukcja nie mówi tego wprost, ale....Cóż już ją czytając miałem złe przeczucia.

O ile składanie narożnej kabiny prysznicowej jest proste i można to zrobić samotnie (chodź druga para rąk się przydaje), to kabina na ścianę, z czterema płytami szklanymi to zupełnie inna liga. Pomijając fakt, że w łazience o powierzchni 10 metrów kwadratowych (!) było za mało miejsca (!!) i trzeba było nosić tafle szkła z przedpokoju, przez drzwi łazienkowe: 55cm (!!!). Przytrzesz gdzieś, zarysujesz i...cóż byłbym półtora kafla w tył.

Składanie to 4 etapy: przytwierdzenie brodzika do ziemi*, złożenie listew i tafli szkła**, dołożenie drzwi na rolkach*** zamontowanie całości do brodzika**** i uszczelenie. Proste?

*Zdecydowanie nie należy obudowywać glazurą i przyciskać go do ściany. Brakuje potem dokładnie 2mm przestrzeni, żeby założyć szyny trzymające szkło. Kucie pięknie położonej glazury to ból.
**Uszczelnić to trzeba silikonem PRZED przytwierdzeniem do szyn, a nie jak wynika z rysunku: po
***Rolki mają taką fikuśną sprężynkę. Jak ucieknie, to po 4 rykoszetach może wylądować w muszli klozetowej
****Całość waży niewiele ponad 10kg. Ale konia z rzędem temu, co sam to prawidłowo ustawi. Trzeba to zrobić za pierwszym razem, żeby silikon uszczelniający nie wyciekł. Nie możliwości, żeby sobie kawałek przesunąć potem. Margines bezpieczeństwa to jakieś 2 centymetry.
Przypomina to próbę podniesienia metra sześciennego styropianu w wietrzny dzień.

Żeby podnieść kabinę potrzeba trzech osób. Dwie łapią z obu stron, a trzecia za szynę z przodu. Nie zapominajmy, że jeszcze jest żyrandol (w postaci żarówki zamontowanej do kabelka. Prowizorka) na który wypadałoby uważać. Ciekawie też montuje się usztywniacze. Wg rysunku nakłada się je z góry. Wg zdrowego rozsądku, trzeba by było mieć 6 metrów zapasu. Wg sąsiadów, odgina się usztywniacz i nakłada z boku....

Ogólnie zmontowanie zajęło 3 dni. Fakt, sporo czasu zeszło na skręcanie i ponowne rozkręcanie całości bo coś tam. W tak zwanym międzyczasie hydraulicy podłączali ogrzewanie. Trzeba było też wnieść 300kg piec do kotłowni. Swoją drogą, wiedzieliście że wniesienie takiego pieca to odrębna pozycja w cenniku firm je sprzedających? Dowiozą i wyładują ci na podwórko za darmo. Wniesienie pół piętra w dół kosztuje mniej więcej złotówkę za każdy kilogram pieca i jest procedurą logistyczną na miarę wysłania człowieka na Marsa. Całość wymaga udziału sześciu dobrze zbudowanych ludzi. Czyli coś co jest zajęciem absolutnie nie dla mnie. Większa część kwoty idzie pewnie na ubezpieczenie na życie dla osoby stojącej na dole i pilnującej aby piec nie zsunął się po schodach i nie przewrócił.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Wysoki poziom trudności: Duke Nukem - Manhattan Project

Looks like your hardware is a little bit soft.
Duke Nukem


W przerwie, i dla odciągnięcia się od ciężkich gier (Gothic II) zainstalowałem sobie starego dobrego Duka. No, może ta produkcja nie jest aż tak stara, ale...
MP powstał tak nagle. Wszyscy czekali na Duke Nukem Forever (i nadal czekają) a tu nagle takie coś wyszło. Ni to platformówka, ni to strzelanka a gra się bardzo przyjemnie. Oczywiście na wysokim poziomie trudności, bo na normalu (nie mówiąc już o łatwym) idzie za prosto. Dużo za prosto. Jak dla mnie obecny wysoki poziom powinien być normalnym, a prawdziwy wysoki mocno cięższy do przejścia. Np bonusy do ego nie są przyznawane za załatwienie wrogów z giwery, a apteczki o połowe słabsze. Wtedy by była zabawa.
Mówiąc o giwerach, jest siedem. Właściwie osiem. Jest jeszcze potężny kopniak Duka. Fakt, nie licząc bossów to całą grę można przejść wykorzystując jedynie granaty i starotowy pistolecik, posiłkując się kopniakami. Ale bossowie...to inna sprawa.
Nie licząc czterech (helikopter, kung-fu aligator, królowa zmutowanych karaluchów i cyberlaseczka) jacoś tacy niejacy. Także walka finałowa nie jest zbyt trudna. Musiałem do podchodzić 2 razy tylko dlatego, że nie trafiłem w platformę i spadłem. Mniej więcej wychodzi tak, że połowa bossów jest dobra, a druga już nie za bardzo. Ale mimo to gra się świetnie.
Gra ma jedną wadę: można ją ukończyć w jeden deszczowy poranek/burzowy wieczór. I pozostawia niedosyt, chciałoby się prowadzić Duka jeszcze przez kolejne kilka poziomów...a potem jeszcze przez kilka...

Duke Nukem jest jednym z tych bochaterów, którzy zapadają w pamięć. Na dobrą sprawę tylko dwie produkcje z jego udziałem się naprawdę liczyły: Duke Nukem 3D i Manhattan Project. A mimo to ciężko znaleść osobę która nie słyszałaby o Atomowym Księciu.

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Wczasy

Może niektórych stałych czytelników zdziwiła ta dwutygodniowa przerwa w pisaniu bloga. Ale tak wyszło: wyjechałem na wczasy nieco wypocząć.
Praktycznie te 16 dni wypoczynku dały mi mnustwo interesującego materiału do opisania na blogu w dziale trudno. W tym momencie sobie to odpuszczę, bo za dużo pisania. Skupię się tylko na domku z kart.

Podczas jednego z tych upalnych dni, kiedy nie można było się ruszyć z domu musiałem się czymś zająć. Jakoś tak padło na ustawianie domku z kart. Nie wiem czemu, nigdy wcześniejt ego nie robiłem. Już po ustawieniu kawałka naszła mnie ochota żeby zweryfikować teorię o "kruchym jak domek z kart".

Mająć do dyspozycji tylko jedną talię i niezbyt dużo wprawy, zdecydowałem się na wariant czteropiętrowy, widoczny na zdjęciu. Może to nie za wiele, ale kiedy materiałów brak nie da się nic poradzić.

Z przyjemością muszę stwierdzić, że domek z kart nie jest aż tak kruchy jak to opisują. Podłogi świetnie stabilizują ściany i trzeba mocno je pchnąć żeby się pospały jak domino. Nawet totalnie zawalając stawiania szczytowego piętra, złożyło mi się jedynie przedostatnie piętro. Im wyższy był domek, tym spód był bardziej stabilny. Wręcz mogłem wyciągać co drugą kartę, bo reszta jakoś się trzymała.

Posted by Picasa