wtorek, 18 marca 2008

Życie jest drogie

"Dlaczego życie jest takie drogie?
Bo w cenę wliczony jest bilet podróży dookoła Słońca"

(c) znalezione na pewnej stronie
poświęconej układowi słonecznemu

Inflacja po cichu zaczyna szaleć, ale za jej wzrostem nie idzie wzrost płac pracowników niższego szczebla. Ci wyżej i tak sobie poradzą.
W tych paru słowach można zawrzeć podsumowanie ostatnich 4-5 miesięcy. Chodzi mi tu przede wszystkim o te strajki. No bo kto strajkuje tak naprawdę? Nie chodzi o to, że to są grupy zawodowe o najniższych dochodach, ale o pozycję w hierarchii pracy. Ludzi na wyższych stanowiskach zawsze mają lżej, nawet jeżeli nie ma dużej rozbieżności między dochodami. "Kierownik przejścia granicznego w XYZ" zawsze lepiej brzmi w CV niż "pogranicznik". A jeżeli jest jeszcze poparte jakimś papierkiem z wyższym wykształceniem to już w ogóle nie ma o czym mówić.
Z tego powodu nie uświadczymy raczej strajku pt "większe płace dla menadżerów".

Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze* - jak mówi stare przysłowie. Problem z "przeciętnym reprezentantem społeczeństwa polskiego" jest taki, że nie rozumie złożonych mechanizmów rynkowych, praw popytu i podaży, zagadnień księgowości i wielu innych. Typowy przykład to "podnieść podatki najbogatszym". Ci których by to dotyczyło, stanowią około 1% wszystkich podatników. I tak naprawdę nowe podatki w żadnym stopniu ich nie będą dotyczyć. Zacznijmy od tego, że ci bogaci to nie pracownicy średniego szczebla, ani nawet wyższego. To są prezesi, zarząd dużych spółek itp. To oni decydują o rynkowej cenie towarów i usług jakie oferują. Nałożenie 75% podatku na ich dochody łatwo się przełoży na zwiększenie cen tych towarów. Ci bogacze (a raczej sztab marketingowców) to też myślący ludzie. Większe podatki->mniejszy dochód->podnoszę cenę->większy dochód->wyrównuje się. Oczywiście nie jest to aż takie proste, ale obrazuje ciąg przyczynowo-skutkowy. W rezultacie to przeciętni ludzie opłacają podwyżkę podatków dla najbogatszych.
Przeciętny pracownik niskiego szczebla zauważa, że znowu podniosły się ceny towarów, a jego płaca nie wzrosła. Inflacja szaleje i wszyscy są niezadowoleni. A jeszcze powiedz takiemu, że to on płaci za ten swój pomysł zwiększania podatku bogatym:)

W XIX wieku był pomysł całkowitego zniesienia podatków od kwoty przekraczającej pewien próg. Do tego miejsca miało się płacić, a co więcej wypracujesz to twoje. W założeniu miało to zachęcać do pracy. Pomysł nigdy nie wszedł w życie na szerszą skalę. Chodź mam trochę obaw przed takim wynalazkiem, z pewnością byłoby to ciekawe doświadczenie.
To częściowo tłumaczy apatyczność rządów w stosunku do zmian podatkowych. Drugą przyczyną jest tylko czteroletnia kadencja w czasie której trzeba jak najwięcej...żeby nie użyć tego słowa...odłożyć na bok.
Z jednej strony słuchają pomysłów pokroju "znieść podatki", "niech płacą najbogatsi", "zrobić coś tam", z drugiej wiedzą jakie będzie to miało konsekwencje w skali makro. Pewnie, trzeba ryzykować ale nie każdy ma takie nerwy, żeby stawiać całą Polskę na jeden rzut kośćmi. A nóż wejdzie krytyczne pudło? Chodź każdy by wolał rzut za co najmniej 18.


Każdy wie, że w gospodarce na całym świecie źle się dzieje. Nieliczni cicho mówią, że nadchodzi kolejny, wielki krach na giełdach. To ja to powiem głośno: on nadchodzi. I jak zwykle zacznie się od Amerykańców. Poczekajmy aż ichnie banki zaczną upadać od nadmiaru posiadanych nieruchomości (zastawionych pod kredyt, którego nie spłacono), a z braku własnych rezerw gotówki. Kongres nie jest głupi, w końcu uchwalą ustawę pozwalającą banką obracać nieruchomościami w ten czy inny sposób. Pytanie tylko kto kupi te domy, skoro całe społeczeństwo żyje na kredyt, a kredytu zgodnie z nowymi wymaganiami nie będzie tak łatwo dostać.
Bardziej mnie jednak ciekawią efekty krachu dla przeciętnego obywatela. Konkretniej przeciętego Polaka. Znaczna część na pewno wyjedzie, szczególnie ludzi młodzi(jeżeli masz naturę złośliwca to pociesz się: zła koniunktura nawet za granicą ich dopadnie) ale co zrobią ci co zostaną? Duży wzrost bezrobocia? Nieee, paręnaście procent na pewno, ale bez przesady. Powtórka systemu kartkowego? Niee, jesteśmy w Unni przecież. Coś nam pożyczą.
Osobiście obawiam się dużego wzrostu cen, połączonego z relatywnie niskimi płacami. Tłumaczyć dalej nie trzeba - zarobią dystrybutorzy sprzętu dla demonstrantów. To jak na razie wolna nisza rynkowa.
Zmierzajmy jednak do merittum - bogaty sobie poradzi. Może będzie miał trochę mniej ale sobie poradzi. Co zdążył nagromadzić przez lata, to procentuje w obligacjach, funduszach inwestycyjnych i na kontach bankowych. Jakoś sobie da radę.

Pewnie, że to niesprawiedliwe - on ma a ja nie! Ale dopuśćmy do głosu drugą myśl: nie urodził się bogaczem. Zaczynał od zera (zaskakujące prawda?), swój status przypłacił stresem i ciężką pracą...raczej w odwrotnej kolejności. A teraz to procentuje. Straci fortunę? Może, ale przeżyje to z podniesionym stołem. Stać go będzie na mieszkanie, benzynę do nowego Opelka i 3 posiłki dziennie.
Oczywiście, że będą mu zazdrości i plotkować. I oczywiście najwięcej niepochlebnych plotek wyjdzie od tych co przez ostatnie lata nic nie zrobili by zdobyć wykształcenie i zatroszczyć się o swoją przyszłość. Nie jest prosto wybiegać myślami i planami na lata do przodu...ale czy ktokolwiek obiecywał ci przy narodzinach, ze życie będzie łatwe?




*jest jeszcze inna forma tego przysłowia: "Jeżeli nie wiadomo o co chodzi to znaczy , że to nie twój interes."

Brak komentarzy: